Będzie to opowieść o przygodach flisaka pochodzącego z Grudziądza. Los i marzenia pchnęły go w nieznane, po przygody. Jak potoczyły się jego losy, dowiedzą się Państwo z niniejszej opowieści, która jednak ze względu na długość historii, podzielona będzie na krótsze fragmenty.
Serdecznie zapraszam!
O KUBIE I ZŁOTEJ ŻABIE
Posłuchajcie, drogie dzieci
Jaką Wam wuj bajkę kleci
O cudownej żabie złotej,
Której magia jest przymiotem.
Będzie także o flisaku
Co w nadrzecznym tataraku
Ową złotą żabę spotkał,
A los wspólną nić im utkał.
Grudziądz - miasto z brzegu Wisły,
Z handlem miało związek ścisły.
Flisak zaś to miasta chluba,
Bez nich kupców czeka zguba.
Kwiat flisacki - starzy, młodzi,
Z tego grodu się wywodzi.
Miasto całe flisem stoi,
Oryl zaś się dwoi, troi,
By nadążyć towar spławiać,
Który kupcy chcą zamawiać.
Bo flisacy siłą swoją
Wciąż bogactwa miasta dwoją.
Dzierżą tyczki krzepką dłonią,
Sunąc barką ponad tonią.
Towar w dół i w górę rzeki,
Przewozili tak przez wieki.
Kuba młodym był chłopakiem,
Gdy zamarzył być flisakiem.
Liczył, że mu los pozwoli
Ulżyć matce w ciężkiej doli.
Ponad siły pracowała
By jeść mogła dziatwa mała.
Ojca zbrakło lata temu,
Zniknął, nie wiadomo czemu.
Kuba to najstarsze dziecię.
I cóż z tego? – dziś powiecie.
A to: mając lat trzynaście,
Już jak bochny miał dwie garście.
Wyrośnięty nad wiek zwykły,
Do harówki też nawykły.
Jął więc szukać zatrudnienia,
Ale w mieście pracy nie ma.
Usiadł sam na Wisły brzegu,
I zapatrzył w dal jej biegu.
Patrzy, a tam zza zakola
Flisak płynie. Boża wola!
Z barki śpiew donośny słychać
I choć ciężko dno odpychać,
Po flisaku brak oznaki,
By się brzydził doli takiej.
Widać, że zadowolony,
Bo powraca dziś do żony.
Aż do morza był w podróży,
Lecz ten czas mu się nie dłużył.
Pieśni śpiewa, ryby łowi
I nad niczym się nie głowi.
Bo na rzece zmartwień nie ma,
tam nie grozi anatema.
Za usługi zaś sowicie,
Wykonane znakomicie,
zapłacą mu srebrem żywym!
Tak zarabia człek uczciwy.
Tak więc Kuba bieży chybko,
Bo się zbliżał bardzo szybko
Flisak, co go Skowron zwano.
Zapytacie, skąd to miano?
Ze skowronkiem rano wstaje,
To przezwisko jemu daje,
I pod nosem gwizdał sobie,
Życia radość wciąż miał w głowie.
Wielkiej był postury raczej,
Więc się zwać nie mógł inaczej.
Tak go Kuba zapytuje,
„Czy pomocy potrzebuje?”
Zaśmiał Skowron się tubalnie
I jak w plecy go nie palnie:
„Widzę w barkach jesteś krzepki
Lecz na tratwie nie przelewki!
Trzeba sił i charakteru
pośród trudów bardzo wielu.
Dobrze przemyśl, czy podołasz
I czy tratwę przepchać zdołasz?”
Kuba na to rzecze swoje:
„Pracy żadnej się nie boję!
By nie gadać po próżności,
Niech to utnie wątpliwości!!!”
Wrzucił prędko na swe bary
Wór, co ważył dwa cetnary
I w przysiadzie jął się zginać!
Skowron gdy go chciał powstrzymać
Został tylko ofuknięty,
Więc bezradnie stał przejęty.
Kuba wdech głęboki wziął,
Po czym się w przysiadzie zgiął.
Zrobił jeden, drugi, trzeci…
Aż zaniemówiły dzieci
Co bawiły się wokoło,
Dokazując wciąż wesoło.
A gdy brał się do czwartego,
To pot oblał go całego
Padł na ziemię nieprzytomny,
Bo wysiłkiem był ogromnym
Pokaz, co go sił pozbawił…
Lecz Skowrona w podziw wprawił,
Więc go pod ramiona ujął
I po twarzy poklepując
W takie doń przemówił słowa:
„Widzę, żeś gorąca głowa,
Lecz nic nie da Twoja siła,
gdy rozumu w głowie ni ma.
Przeto słuchaj mnie uważnie
Bo następne słowa ważne.
Wezmę Ciebie do pomocy,
Wyruszamy dzisiaj w nocy,
Aby zdążyć przed upałem,
Nim wygnije mięso całe,
Co wieźć będziem do Torunia.
Peklowane mięso z kunia,
Tam skwapliwie uwędzone
Dobrze będzie obsuszone.
Wojsko nasze jeść to będzie
I zabierać z sobą wszędzie.
Przed wieczorem zaczynamy
Biegnij teraz więc do mamy,
By nie uschła tu z rozpaczy,
Bo Cię długo nie zobaczy.”
Kubie oczy zapłonęły,
Wreszcie los się mu odmienił!
Flis to nowa dola jego,
Nie odbierze nikt mu tego.
Biegiem rzucił się bez mała
Tam, gdzie matka nań czekała.
I od progu nawoływał,
Jak swą pracę dziś zdobywał.
Matka zgodzić się nie chciała,
Lecz wyboru zbyt nie miała,
Więc mu pobłogosławiła,
Za odwagę pochwaliła.
Glonek chleba spakowała
I żegnając zapłakała…
Stawił Kuba się przed czasem
Tuż nad Wisły wód atłasem.
Tam, gdzie łodzie cumowały,
Pełne beczki już czekały.
Kocie stada tu ganiały,
Pożywienia wciąż szukały,
I niuchały tak bezczelne
Patrząc, czy są beczki szczelne.
Pachniał bardzo im ładunek,
Liczyły na poczęstunek.
Wtem zza beczek dał się słyszeć
Dźwięk, że ktoś próbuje krzyczeć.
Słabym głosem pomoc woła,
Czy mu pomóc ktoś podoła?
Wątpliwości nie miał Kuba
zaraz kogoś czeka zguba.
Skoczył więc za beczki z wdziękiem,
Koty się rozpierzchły z lękiem.
Wtedy nagle wyszła z błota
Piękna, żywa żaba złota!
Ona to nawoływała,
Bowiem zguba by czekała
Ją niechybnie z łapy kociej,
Byłoby po żabie złotej.
Lecz ją Kuba uratował,
Do kieszeni prędko schował.
Bo już do nich się zbliżała
Ze Skowronem grupa cała.
Skowron sprawnie razem z Kubą
Łódź załadowali długą.
Odepchnąwszy ją od brzegu
Wbrew ruszyli rzeki biegu.
Od Torunia biła fala,
Grudziądz począł się oddalać.
Żaba głowę wystawiła
I do Kuby przemówiła:
„Żeś wybawił mnie od zguby
Dzięki wielkie, chłopcze luby.
A, że mam magiczne moce,
Chętnie za to Cię ozłocę.
Tak wyrażę wdzięczność moją
Że wypełnię wolę Twoją.
Więc wypowiedz trzy życzenia
Te, co pragniesz ich spełnienia.”
Kuba nie rzekł ani słowa,
Bowiem nic nie potrzebował.
Miał już wikt i opierunek,
Pracę na własny rachunek,
A że proste jego serce,
Nie chciał i nie żądał więcej.
Więc dla matki swojej prosi,
Która ciężką dolę znosi,
By jej ulżyć w pracy nieco,
Wszak kolejne lata lecą.
Przyklasnęła żaba w łapki,
Rechot dobył się z jej japki.
„Oto pierwsze Twe życzenie,
Spełni się niepostrzeżenie.”
Rozbłysnęła skóra złota
I już było po kłopotach.
Matka, co w domu została,
Nagle całkiem odmłodniała!
Włos, siwizną przyprószony,
Znów był kruczo zabarwiony,
Kibić jej się wysmukliła,
Znowu młoda się jawiła.
Kuba zmiany tej nie widział,
Lecz płaz złotem połyskiwał,
Więc zaufać musiał żabie,
Po czym schował ją w rękawie.
Żaba się na ramię wspięła
I do ucha tak szepnęła:
„Dwa życzenia pozostały
Gdy chcesz czegoś, problem mały.
Ja je chętnie prędko spełnię
Obietnicę swą wypełnię.
Póki życzeń nie wypowiesz,
Będę towarzyszyć Tobie.
A gdy trzy życzenia ziszczę,
Jak mydlana bańka prysnę.
Magia rzuci mnie w nieznane,
Wspólne dni będą rozwiane.”
Lecz pomysłu Kuba nie miał
Na kolejne dwa życzenia,
Cichcem szepnął więc do żaby
„Na dziś starczy tej zabawy.
Jeśli Skowron mnie zobaczy,
że nie skupiam się na pracy,
Przegna mnie na wiatry cztery,
Nici będą z mej kariery.”
C.D.N.
Image by Krzysztof Niewolny from Pixabay